niedziela, 30 grudnia 2012

2. It's such a wonderful life

          Madelaine siedziała w kuchni i pustym spojrzeniem wpatrywała się w ścianę. W jednej dłoni trzymała kubek z kawą, w drugiej cienkiego papierosa. Od dwóch tygodni jej jedynym posiłkiem były kruche herbatniki – nie miała ani siły, ani ochoty przygotować sobie czegoś lepszego. Chodziła ubrana jedynie w najdroższą bieliznę, jakby chcąc sama kontemplować swoją urodę. Godzinami oglądała swoje odbicie w lustrze: długie włosy, czerwone usta, zielone oczy. Szczupłe ciało, płaski brzuch, krągłe piersi. Talia osy, pośladki i nogi bogini. Po jakimś czasie to wszystko przestało robić na niej wrażenie, czuła wręcz obrzydzenie do swojego ciała. Czasami orientowała się, że siedzi w wannie pełnej zimnej wody, chociaż doskonale pamiętała, że wchodziła do łazienki, w której powietrze było ciężkie od temperatury cieczy. Potrafiła spać czternaście godzin na dobę. Najczęściej w objęcia Morfeusza wpadała w ciągu dnia. Nocami krztusiła się szlochem i wypalała ogromne ilości tytoniu. Nie wychodziła z domu, dlatego była zmuszona sama skręcać sobie papierosy, które rozpadały się w dłoniach. Ze łzami szczęścia odnalazła zagubioną paczkę pod łóżkiem. Co doprowadziło ją do takiego stanu? Dlaczego czuła się jak zaszczute zwierzę?

           Cztery tygodnie wcześniej kobieta robiła zakupy w osiedlowym supermarkecie. Cały czas miała w głowie noc spędzoną z Charlesem i to wizja jego pocałunków opanowała jej umysł. Incydent w kuchni mężczyzny zepchnęła gdzieś w zakamarki swojego mózgu. Być może jej kochanek miał po prostu ekscentrycznych znajomych? Nie obchodziło jej to, liczył się tylko on. Widziała go w każdym mijanym mężczyźnie, chował się za sałatą w lodówce, wplątywał między nitki makaronu podczas codziennego obiadu. Dlaczego nie potrafiła o nim zapomnieć? Przecież nic ich nię łączyło, przynajmniej na razie nie poznała żadnych jego zainteresowań. Kilka godzin wywróciło jej świat do góry nogami. Pamiętała złoty odcień jego włosów, krzywiznę ust, zatopione w niej dumne spojrzenie, pierwsze zmarszczki wokół oczu, dłonie uczące ją, jak osiąga się spełnienie. Żałowała, że nie ma nawet numeru telefonu. Pragnęła cofnąc czas i nie odejść bez słowa pożegnania! Teraz zostały jej wspomnienia. Owszem piękne, ale tylko wspomnienia… Produkty spożywcze wpadały do wózka jeden za drugim, Madelaine nie zwracała na nie większej uwagi. Zapewne w takim melancholijnym nastroju dotarłaby do kasy, gdyby nie postać, która nagle pojawiła się przed nią. Gwałtownie zatrzymała wózek i zamarła, patrząc w oczy długowłosemu mężczyźnie. Wszędzie rozpoznałaby tę twarz…
            „Cholera… Chyba nie zastrzeli mnie przy wszystkich?” – przemknęło jej przez myśl. Zacisnęła palce na rączce wózka. Serce waliło jej jak oszalałe, a gardło miała ściśnięte. Nie rozumiała ogarniającej ją paniki: przecież żyła w wolnym państwie, każdy mógł robić zakupy w takim sklepie, jakim chciał. Może po prostu przypadkiem na siebie wpadli? Zrozumiała, jak naiwnie próbowała przekonać samą siebie… Facet zatarasował przejście.
- Daj mi przejść. – na ostatnim słowie głos odmówił jej posłuszeństwa, dlatego odwróciła wzrok i zacisnęła usta w wąską kreskę. Instynkt podpowiadał jej, że zbyt szybko zapomniała o broni w domu Charlesa, że nieznajomy może być śmiertelnie niebezpieczny…
- Najpierw musimy porozmawiać, pani Campbell. – wysyczał przestępca. – Nie jestem pewien, co w takiej lolitce jak pani widzi King, ale ostrzegam… - Maddie poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, gdy mężczyzna znacząco się do niej przybliżył. – Sugeruję szybko zlegalizować wasz związek. Bo widzi pani… „Narzeczony” chyba wielu rzeczy o sobie pani nie powiedział. – irytował ją ten pełen wyższości ton. Nigdy nie pozwalała wejść sobie na głowę bądź być zdominowaną, adrenalina buzująca w jej żyłach dodała tylko odwagi.
- Nie znam pana nazwiska, ale niech pan mi wierzy: takie groźby nie robią na mnie wrażenia. To moja sprawa, z kim się spotykam i co robię… Auć! – jej twarz wykrzywił grymas bólu, gdy nieznajomy zacisnął palce wokół jej nadgarstka.
- Nawet nie wiesz, w co się wplątałaś. – powiedział szeptem. – Jesteś o krok od śmierci, ale jeśli wolisz zgrywać bohaterkę, to mogę z tobą skończyć tu i teraz. Rozumiesz? – kobieta uparcie spoglądała gdzieś w bok przygryzając wargi. Nie chciała, żeby zauważył, jak bardzo się boi. Zareagowała dopiero, gdy boleśnie wykręcił jej rękę. Z drżącym sercem splunęła mu w twarz, ominęła go i biegiem ruszyła do wyjścia. Zostawiła swoje zakupy, potrącała oburzonych ludzi, a odprowadził ją krzyk:
- Śledzimy każdy twój krok!

Od tamtej pory kobieta nikomu nie otworzyła drzwi, zasłoniła roletami wszystkie okna, nie odpowiadała ani na wiadomości tekstowe, ani na telefony. Kto by się nią przejmował? Matka napisała tylko raz. Miała ważniejsze sprawy na głowie: utrzymanie swojego młodszego kochanka i solarium. Przyjaciół nie miała. Być może to jej wina, sama wybrała życie pustelnika. Od małego chciała być najlepsza: dla tańca poświęciła wszystko. O wiele ważniejsza była dla niej cicha pochwała z ust nauczycielki niż spotkanie z przyjaciółkami po treningu. Na szkolnym korytarzu nie miała się do kogo odezwać, ale liczył się tylko balet. Złamanie nogi przekreśliło wszystkie marzenia i została sama. Nikt jej nie wspierał. Odkąd odszedł jej ojciec... Dla niego zawsze była małą królewną.
O wiele lepszy język miała z chłopakami, może za sprawą starszego brata. Tylko dzięki niemu nie zwariowała, samotnie spędzając popołudnia. Sytuacja zmieniła się nieco w liceum, ale liczyła się tylko podczas organizowania imprez lub sporadycznych wypadów do baru. Samotność nie doskwierała jej zbyt mocno – dla niej powodem do dumy było to, że nie zakochiwała się na pierwszej randce.
Ale co bolało ją najmocniej? Nie umiała zapomnieć o Charlesie, po raz pierwszy w życiu jakiś człowiek tak mocno zawładnął jej umysłem. Czy go kochała? To niemożliwe. Ale gdyby spędzili ze sobą więcej czasu, to stałby się mężczyzną jej życia… Była tego pewna. Tak bardzo obawiała się, że on nie czuje tego samego, że była dla niego jednorazową przygodą!
Madelaine zaciągnęła się papierosem i poczuła, jak dym łaskocze ją w płuca. Ze złością otarła łzę, która mimo woli spłynęła jej po policzku. W umyśle kobiety niczym kolec tkwił lęk przed śmiercią. Czy naprawdę mogli ją zabić tylko dlatego, że znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie? Kim byli ci ludzie? Dlaczego tej dwójce mężczyzn tak bardzo zależało na jej unicestwieniu?
Z ponurych rozmyślań wyrwał ja dźwięk dzwonka. Kobieta bardzo chciała go zignorować, jednak tajemniczy ktoś dobijał się coraz mocniej. Madelaine wstała i powłócząc nogami skierowała się do przedpokoju. Bała się? Może odrobinę. Według niej przypominała wypranego z emocji manekina - nie człowieka. Nie zawracała sobie głowy uchylaniem drzwi: otworzyła je na oścież i zamarła.
Patrzyła w oczy temu mężczyźnie, który nawiedzał ją w snach, który bezczelnie siedział w jej głowie. Zadziwiona upuściła niedopałek na podłogę i wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ustami. Co dziwne, nie miała najmniejszej ochoty go pocałować, a przecież marzyła o tym przez ostatnie tygodnie. Ogarnęła ją zimna furia - dlaczego po miesiącu milczenia, zdaniu jej na łaskę jakiś psycholi, on teraz jak gdyby nigdy nic stoi w progu jej domu, w dodatku nieśmiało się uśmiecha?! Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie jednocześnie czując, jak miękną jej kolana. Pragnęła jak najszybciej zamknąć się z powrotem w domu i czekać na śmierć, ale blondyn wsunął się do mieszkania. Oburzona rozwarła wargi, aby zaprotestować, ale on zamknął jej usta czułym pocałunkiem. Mogła mu się oddać, po raz kolejny wtulić w jego ramiona, chociaż... Nie tego chciała. Potrzebowała wyjaśnień. Odepchnęła zaskoczonego mężczyznę od siebie i wrzasnęła:
- Co tu się do jasnej cholery dzieje?!

*~*
Mam taki mętlik w głowie. Nie wiem, czy opłaca mi się pisać, bo dla kogo? Straciłam cały zapał do prowadzenia wszystkich blogów... Najchętniej rzuciłabym to wszystko w kąt i zapomniała. Dobrze, że jutro wleję w siebie morze alkoholu i wszystkie problemy gdzieś odpłyną.
Przepraszam, ale to wszystko mnie dobija...
Wasza A.

niedziela, 23 grudnia 2012

1. So one last lie, I can see through

Co chcieli jej zrobić? Na pewno nie zamordują jej szybko i bezboleśnie. Przed śmiercią upokorzą ją, nawet gdy już wyda ostatnie tchnienie jej ciało nie zazna spokoju w czarnej ziemi. Była tego pewna, mimo to nie potrafiła się ruszyć nawet wtedy, gdy usłyszała niecierpliwe walenie do drzwi, nawet wtedy gdy w całym domu echem poniosły się ciężkie kroki. Przyszli po nią.

Trzy lata wcześniej


Madelaine zaciskała palce na krawędzi zlewu. Znajdowała się w klubowej toalecie, ale szukała tu jedynie chwili odpoczynku od gwaru panującego na sali. Dziewczyna zadowolonym spojrzeniem przejechała po swoim odbiciu w lustrze, podziwiając kasztanowe włosy opadające miękkimi falami na ramiona, roziskrzone oczy, lekko rozchylone, pełne wargi i posągowe ciało zasłonięte jedynie krótką, czarną sukienką z koronki. Wypity alkohol przyjemnie szumiał jej w głowie. Zapomniała o swoich demonach, dręczących jej duszę przed wejściem do dyskoteki. Wódka stanowiła skuteczne narzędzie wymazywania z pamięci trosk i niepokojów. Co mogło martwić zaledwie dwudziestoletnią dziewczynę? Wraz z upływem czasu czuła, że niepotrzebnie zajmowała się przykrymi błahostkami, jednak w tamtym okresie życia miała wrażenie, że jej idealnie poukładany świat wali się na głowę. Młoda kobieta wyprostowała się gwałtownie i oblizała usta. Przyszła tu, aby się bawić. Nie miało dla niej znaczenia, czy ten wieczór skończy u siebie w łóżku, u obcego mężczyzny, na ulicy czy na dworcu. Pragnęła jedynie dzikiej zabawy. Wyszła z pomieszczenia stukając obcasami. Już po kilku minutach tańczyła, oddając swe ciało muzyce...Poruszała się na parkiecie z zamkniętymi oczyma, ponieważ światła ją rozpraszały. Ruchy jej bioder sprawiały, że żaden mężczyzna nie potrafiłby przejść nie zwracając na nią uwagi. Madelaine miała tego świadomość, lecz nie przejmowała się tym - taniec sprawiał jej przyjemność i robiła to tylko dla siebie, chcąc jedynie upragnionej chwili zapomnienia. Dźwięki muzyki i okrzyki pijanej młodzieży wydawały się jej jakby przytłumione. Niczego teraz nie potrzebowała, mogłaby tak trwać bez końca, pozwalając swemu ciału na miękkie ruchy. Z alkoholowego upojenia, transu wyrwał ją delikatny dotyk. Poczuła, jak ktoś kładzie dłoń na jej tali i przyciąga ją do siebie. Nie protestowała... Oparła głowę na piersi nieznajomego mężczyzny, będąc odwrócona do niego tyłem.  Teraz w rytm muzyki kołysali się razem. Czuła, jak ocierają się o siebie, czuła, jak w powietrzu między nimi pojawia się napięcie, czuła zapach jego dobrych perfum i miała ochotę westchnąć. Wokół nich nie było już żadnego człowieka, słyszeli nawzajem jedynie swoje oddechy oraz uderzenia muzyki. Czy właśnie po to ubrała dziś swoje najlepsze ubrania, pomalowała twarz, uczesała włosy? Czy tego pragnęła? Poznać mężczyznę, z którym przeżyję chwilę rozkoszy nie znając nawet jego imienia? Nigdy nie miała siebie za rozpustną, rzadko kiedy flirtowała z mężczyzną na imprezie, aby rankiem po cichu wyjść i już nigdy nie wrócić. Rozmyślania ostudziły atmosferę, dlatego Madelaine odwróciła się gwałtownie i spojrzała swojemu partnerowi w oczy... A w następnej chwili już tonęła w tych niebieskich tęczówkach, chłonęła wzrokiem przystojną twarz, znaczoną już pierwszymi oznakami wieku dojrzałości, podziwiała mięśnie ramion napinające się podczas tańca, miała ochotę wpleść palce w jego złote włosy i zamknąć go w swoim małym świecie, ofiarowując mu całą siebie. Dlatego czy można się dziwić, że godzinę później w jego mieszkaniu zdrapywała ekstazę z jego pleców?

~*~
Dziewczyna zamrugała, odganiając sen z powiek. Zdziwiona rozejrzała się po pomieszczeniu: miało jasne ściany, beżowy sufit, zasłony w podobnym odcieniu. Nie znajdowało się tu wiele mebli, poza szafą oraz łóżkiem. Madelaine podniosła się gwałtownie, zorientowała się, że leżała na podłodze; dywan był bardzo miękki, aż pomyliła go z materacem! Po chwili zimne spojrzenie jej ciemnych oczu spoczęło na półnagim mężczyźnie, leżącym na plecach u jej boku. Zmarszczki na jego twarzy wygładziły się, wyglądał teraz równie niewinnie jak dziecko. Wspomnienia uderzyły w kobietę ze zdwojoną siłą - jeszcze parę godzin temu się z nim kochała! Teraz nawet nie pamiętała, jak miał na imię... Otworzyła szeroko usta i zerwała się z miejsca, biegnąc w stronę najbliższych drzwi. Znalazła się w przestronnej łazience, nie różniącej się kolorystyką od pomieszczenia, z którego przed chwilą uciekła. Nieco spanikowana przekręciła klucz w zamku i usiadła na skraju wanny, starając się głęboko oddychać, aby uspokoić biegnące serce. Czy w ogóle się zabezpieczyli? Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach, ponieważ dopiero teraz uświadomiła sobie, jakie konsekwencje może nieść za sobą jej bezmyślność. Bajki o miłości od pierwszego wejrzenia wyrzuciła w kąt w wieku pięciu lat, dlatego nie potrafiła zrozumieć samej siebie. Co nią kierowało? Dlaczego nie powstrzymała rozwoju wypadków jeszcze w klubie? Czemu nie obudziła się pod swoją kołdrą, czując, jak jej gruby kot leży obok niej? Drgnęła niespokojnie, słysząc ciche pukanie do drzwi.
- Hej... Jesteś tam? - jego głos był niski, miękki... Przymknęła oczy, bo ten dźwięk pieścił jej uszy, przywołując kolejną falę wspomnień. Charles. 
- Maddie... - skąd on do cholery wiedział jak ma na imię? Niczym przez mgłę przypomniała sobie,  że wyszeptała mu je do ucha spragnionymi wargami, w przerwie pomiędzy namiętnymi pocałunkami. Zdrobnienie w ustach mężczyzny zabrzmiało tak pieszczotliwie, że mimo woli subtelny uśmiech wykwitł na jej wargach. 
- Zejdź na dół, jak już będziesz miała ochotę. Nie gniewaj się na mnie. Przecież obojgu nam się podobało. - usłyszała szybkie kroki, a po kilku sekundach w uszach dzwoniła jej głucha cisza.Co miała teraz zrobić? Tak po prostu ubrać się i wyjść? Zapomnieć? Nie była pewna, czy serce dałoby jej spokój: coś wewnątrz niej krzyczało, że ta jedna noc odciśnie piętno na całym jej życiu. Madelaine wstała i spojrzała przez okno. Słońce skryło się za zimowymi chmurami, ale poświata bijąca od śniegu drażniła jej oczy, dlatego odwróciła się podchodząc do umywalki. Nie chciała odejść bez słowa... Było jej tak dobrze w jego ramionach. Pogładziła dłonią swoje rozpalone policzki, rumieniąc się na myśl o tym, jak on pieścił ją, jak ona pieściła jego. Chociaż nigdy nie była pruderyjną osobą, teraz wszystko budziło w niej zażenowanie.  Co robić, co robić? Mimo wszystkich wątpliwości, czym byłoby życie bez ryzyka? Chwyciła białą koszulę leżącą na pralce i ubrała się w nią, pospiesznie zapinając guziki. 
~*~
Zaniepokoiły ja odgłosy dochodzące z kuchni. Była pewna, że skradając się jak kotka zaskoczy gospodarza i pomoże mu w przygotowaniu śniadania. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, jakie to było naiwne. Wizja niepoprawnej romantyczki, zamkniętej w swoich czterech ścianach. Miała ochotę uderzyć się w czoło, ale postanowiła nie robić żadnego hałasu. Wyraźnie słyszała trzy podniesione głosy męskie. Od razu wzbudziły u niej strach. Kobieca intuicja podpowiadała jej, że nie są to równie przyjaźni osobnicy, jak ten z którym spędziła noc. Zeskoczyła z ostatniego schodka i wychyliła głowę zza ściany, dyskretnie obserwując, co dzieje się w pokoju.Natychmiast pożałowała swojej ciekawości. Przy szklanym stole stało dwóch umięśnionych mężczyzn, obaj wyglądali niemal identycznie - ubrani w czarne garnitury, długie włosy zasłaniały im twarze, a na ustach gościł kpiący uśmieszek. Charles wydawał się przy nich taką niewinną istotą... Właśnie. Wydawał się. Dopiero po kilku sekundach zauważyła, ze jej kochanek trzyma w dłoni ciężki pistolet, a na stole leżą jeszcze cztery... Wciągnęła ze świstem powietrze, co od razu zwróciło uwagę nieznajomych. Jeden z nich chwycił leżącą na stole broń i przeładował ją w mgnieniu oka, celując do dziewczyny. Zamarła, bojąc się chociaż odetchnąć.
- Czekajcie! - krzyknął blondyn, podbiegając do Madelaine. Patrzył na nią przy tym wymownie, a ona zrozumiała... Jak najmniej mówić. Pozwoliła mu się objąć i poprowadzić do stołu, chociaż rozsądek krzyczał "Uciekaj!"...
- To twoja córka? - zapytał wyższy z mężczyzn, obrzucając dziewczynę pogardliwym spojrzeniem, jednak nie potrafił ukryć podziwu, jaki wzbudziła u niego uroda dziewczyny. - Ani trochę nie jesteście do siebie podobni. - dodał po chwili.
- Bo wiesz, jeśli jest to jakaś nieznajoma, to będziemy musieli... - niemal szeptem odezwał się drugi, ściskający w dłoniach  czarne narzędzie śmierci. Zerknął na nie wymownie. Z pewnością nie zawahałby się go użyć, gdyby zaszła taka... Potrzeba.
- To moja narzeczona. Madelaine. - gładko skłamał Charles. Kobieta rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie, ale mężczyzna złożył szybki pocałunek na jej policzku. Korzystając z okazji szepnął jej do ucha: - Nie odzywaj się. Idź na górę. Proszę, zapomnij o tym, co się tu działo. - nie miała zamiaru protestować. Dla potwierdzenia słów towarzysza uśmiechnęła się słabo i ledwo powstrzymała się, by nie ruszyć biegiem na górę. Cholera, w co ona się wplątała?!
~*~
Tłumiła w sobie płacz, nie chcąc alarmować postaci toczących zażartą dyskusję na dole. W ciągu minuty zdążyła się ubrać w woje własne ubrania, doprowadzić twarz i włosy do względnego porządku oraz wrzucić wszystkie swoje rzeczy do torebki. Cały czas miała nadzieję, że to, co się stało, było złym snem. Pragnęła, aby wczorajszy wieczór w ogóle nie miał miejsca. Z ulgą przywitała odgłos trzaskających drzwi. Zerwała się z łóżka i szybkim krokiem minęła na schodach Charlesa, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Nie zareagowała na jego protesty: z dumnie uniesioną głową wymaszerowała z domu i dopiero znikając za zakrętem pozwoliła sobie na głośny szloch.


~*~
Troszkę chaotycznie, bardzo przepraszam. Początki są najtrudniejsze, ale przynajmniej powróciła moja wena! :D

niedziela, 16 grudnia 2012

Prolog

Ciemność otuliła świat grubym szalem. Jedynym źródłem światła były gwiazdy i cienki rogalik księżyca, próbujący przebić się przez gęste chmury. W takie noce jak te bardzo łatwo popaść w melancholię, poczuć ciepłe łzy płynące po policzkach, dać się zniszczyć wspomnieniom.
Madelaine nie była wyjątkiem ani odstępstwem od reguły. Otulona kocem siedziała na szerokim parapecie i pustym wzrokiem wpatrywała się w ośnieżone chodniki oraz nagie drzewa. Cały świat był spokojnie uśpiony, nie podzielał jej obaw. Cienka tafla szkła oddzielała ją od tego chłodnego spokoju.
W zaciśniętych palcach trzymała kubek z zimną już kawą i uparcie nie odrywała spojrzenia z wąskiej ulicy biegnącej przed jej domem.
Bała się. Całe jej drobne ciało drżało, serce biło w piersi niczym ptak pragnący uciec z klatki, wręcz czuła jak krew buzuje jej w żyłach. Którą z kolei noc spędzała przyciśnięta do zimnej szyby, bojąc się nawet mrugnąć czy odwrócić? Kobieca intuicja podpowiadała jej, że dzisiejszego wieczoru wszystko się rozstrzygnie. Instynktownie wyczuwała śmiertelne zagrożenie, mimo to nie panikowała. Swojego życia nie mogła zaliczyć do udanych przedstawień, większość czasu spędziła we Francji samotnie płacząc nad butelką wina. Krótkie promienie radości szybko gasły: albo ktoś odbierał jej szczęście, albo ono samo uciekało, jakby bojąc się pozostać przy tak pechowej kobiecie. Być może śmierć byłaby najlepszym rozwiązaniem?
Westchnęła ciężko, pozwalając sobie na przymknięcie opadających ze zmęczenia powiek. Gdy po kilku sekundach znów wbiła szkliste oczy w widok za oknem, poczuła jak wzdłuż kręgosłupa przebiega jej zimny dreszcz. Natychmiast pożałowała chwili nieuwagi... Przed ogrodzeniem zaparkował długi, czarny samochód, z którego wyskoczyły trzy postacie. Z pewnością byli to mężczyźni. Ostatni otworzył drzwi od strony pasażera i po chwili z wnętrza auta wyłonił się ostatni człowiek: wysoki, ubrany na czarno, na głowie miał kapelusz. Zauważyła, że w dłoni trzymał pistolet, reszta jego kompanów również wymownym gestem poklepała się po kieszeniach... Co chcieli jej zrobić? Na pewno nie zamordują jej szybko i bezboleśnie. Przed śmiercią upokorzą ją, nawet gdy już wyda ostatnie tchnienie jej ciało nie zazna spokoju w czarnej ziemi. Była tego pewna, mimo to nie potrafiła się ruszyć nawet wtedy, gdy usłyszała niecierpliwe walenie do drzwi, nawet wtedy gdy w całym domu echem poniosły się ciężkie kroki.
Przyszli po nią.

~*~
Nawet jestem z siebie zadowolona, co rzadko się zdarza o.O :-) Dopiero zaczynam, dlatego zastanawiam się, czy na tym blogu zdołam zgromadzić większą liczbę czytelników niż na tym drugim :D